środa, 4 listopada 2015

Istny Sajgon and Mekong again!



Sajgon, istny Sajgon! Może samo miasto nie jest aż takie przerażające, ale dojazd z pewnością. Bo nikomu nie przychodzi do głowy, żeby powiedzieć nam, że o 5 rano mamy zmienić autobus i co zrobić dalej. Bo i po co? A Wietnamczycy z angielskim się nie lubią… Tak więc z początkowych zakładanych 18 h drogi zrobiły się 24 h, czyli calusieńka doba w podróży! Taki psikus. 

 
A miasto? Miasto jak miasto, duży ruch uliczny, tłoczno, a przygotowania do Halloween wrą (i to już 3 dni przed). Przejść na drugą stronę ulicy – graniczy z cudem. Nie wiemy jak nam się to udawało – czy dlatego, że jesteśmy takie głupie, czy odważne. Ale jakoś przejść trzeba!


A co w samym mieście? Znowu francuskie wpływy – tym razem główną atrakcją była poczta, opera i katedra Notre Dame (nie umywa się do tej paryskiej). Miasto jest nowoczesne, chmur dosięgają wysokie budynki, wszędzie są amerykańskie sieciówki – komunizmu nie widać. Stęsknieni za zachodnim jedzeniem pierwszego dnia poszliśmy na kolację do Pizzy Hut – Lucas i Agustin byli wniebowzięci! W końcu noodle i ryż wychodzą już nam uszami, czasem oczy się śmieją do pizzy czy burgera :D.


SAJGONKI Z SAJGONU!
Wiedzione przez Agustina zawitałyśmy do Muzeum Pozostałości Wojennych, czyli wojny amerykańsko-wietnamskiej, wiele informacji, dużo zdjęć, amerykańskie samoloty, bombowce i artyleria na zewnątrz. A obok cele i klatki dla więźniów. Miejsce dla tych, których interesuje historia, na pewno daje do myślenia.


Drugiego dnia z poznanym Nowozelandczykiem – Taro zawitałyśmy do the shittest Chinatown in the world. Jeśli będziecie w Sajgonie – nie szukajcie tej dzielnicy! Ale jak to na mężczyznę przystało – kolejny upolował dla nas pyszną kolację, czyli świetne mięsko z zupką, zieleniną i makaronem (jak to na Wietnam przystało). Do tego interesujące rozmowy – dzień nie był stracony!








Próbowałyśmy też kawę z jajkiem, której Agustin tak namiętnie szukał po WSZYSTKICH kawiarniach, żeby udowodnić nam, że istnieje. Jest to przysmak z Hanoi i z doświadczenia możemy powiedzieć Wam: wypijcie ją w Hanoi ;)! Wspominając już o Hanoi, to przed wyjazdem czytałyśmy, że nie warto tam jechać, bo to miasto jak miasto i nie ma tam nic ciekawego, więc przeskoczyłyśmy od razu do centralnego Wietnamu. I tak jadąc z Hue na południe nie usłyszałyśmy od nikogo złego słowa na Hanoi (wręcz przeciwnie), więc kiedyś będziemy musiały tam wrócić!

Niestety w Sajgonie musiałyśmy się pożegnać z naszymi argentyńskimi kompanami podróży – nie obyło się bez pokątnych łez. Naprawdę będzie nam brakowało tych chłopaków! Obiecali przyjechać do Polski, razem mamy lecieć na Islandię – zobaczymy co z tego będzie ;).



No i co? Nie mogło się obyć bez kolejnej podróży łodzią po Mekongu! Wycieczka do Delty Mekongu miała być wielce komercyjna i nudna, więc po bardzo długich rozkminach ją zakupiłyśmy :p. Bo co robić z czasem? I szczerze mówiąc, całkiem nam się podobało :D. Wycieczka była 3-dniowa, 2 dni atrakcji plus 3. dnia transfer do Kambodży. Samo przepłynięcie tradycyjną łódką, to nic specjalnego – jest płytko i blisko miasta, widoki są w sumie ładne, ale cały czas to samo. Jednakże były też dodatkowe atrakcje: próbowałyśmy pysznej miodowej herbatki na fermie pszczół, widziałyśmy jak się robi cukierki kokosowe (mniam!) oraz makaron ryżowy, próbowałyśmy lokalnych owoców, słuchałyśmy miejscowej muzyki na żywo, byłyśmy na przejażdżce na rowerkach (nawet mijałyśmy wesele! A Justynka przechodziła przez małpi most), odwiedziłyśmy floating market, gdzie jadłyśmy świeżego ananasa prosto z łódki, a do tego wszystkiego nasz tour guide był bardzo fajny i trafiła nam się spoko ekipa (nawet wiedzieli o wyborach w Polsce!). Po tych 2 dniach przychodzi myśl: to zadziwiające jak inna jest ta kultura – ubodzy ludzie mieszkają na łódkach albo mają domy na rzece (gdzie hodują ryby): całe życie dzieje się na Mekongu.
















Trzeciego dnia znowu łódka i przejście graniczne z Kambodżą! Ale o tym już w kolejnym poście. Czas się kurczy, już za 12 dni będziemy w domu! Dlatego teraz leniwie spędzamy czas nadal w Kampocie ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz