środa, 30 grudnia 2015

Esencja Azji, czyli subiektywne Olowe podsumowanie!

Koniec grudnia - czas refleksji i wszelkich rocznych podsumowań. A że podróż do Azji to niewątpliwie jeden z najjaśniejszych punktów tego roku (a także mojego 24-letniego życia!), to należy i ją podsumować :)! Może ten post powinien pojawić się szybciej, bliżej powrotu, ale myślę, że w przypadku takiego holistycznego spojrzenia na tego tripa nabranie dystansu się przydało!

Tym razem piszę do Was ja sama, Ola, bo moje i Justyny odczucia co do niektórych rzeczy były inne (i to już nawet podczas samej podróży), więc może i Justyna później pokusi się na pokazanie Azji z własnej, nieco odmiennej, perspektywy ;).


Ale do rzeczy :D! Co podczas tej przygody było według mnie najlepsze? Gdzie moim zdaniem trzeba być, jeśli jedzie się do Azji Południowo-Wschodniej? Co trzeba przeżyć? Zapraszam do jak najbardziej subiektywnego podsumowania tego, czego doświadczyłam przez te siedem niezapomnianych tygodni :).

1. Tajlandia.

Mówi się, że jest to "kraj uśmiechu" - i rzeczywiście tak jest. Tajowie są bardzo mili, tolerancyjni, pomocni. Nawet jeśli sytuacja jest lekko awaryjna, to uśmiech również nie schodzi im z twarzy (i lepiej, żeby Tobie też nie schodził, bo tutaj w grę wchodzi wzajemne zachowanie twarzy). Do tego nauczyli się już jak zajmować się turystyką, więc podróżowanie po Tajlandii na własną rękę jest bardzo łatwe. Nawet, nawet można dogadać się po angielsku, przemieszczanie się to żaden problem (i tu między miastami mamy szeroki wybór: samoloty, busy, vany, pociągi), baza noclegowa jest bardzo duża, a lokalne biura podróży maja bogatą ofertę. Jeśli chcesz wyjechać gdzieś daleko i kręci Cię Azja - to jak najbardziej miejsce, od którego można śmiało zaczynać swoje egzotyczne wojaże ;)!

Gdzie koniecznie trzeba być? Moje serce skradła jedna z minionych stolic Tajlandii, czyli Sukhotai - najlepszym pomysłem jest wynajęcie roweru i eksplorowanie na nim Parku Historycznego i jego okolic. Klimat jest iście tropikalny - wszędzie można dostrzec palmy, kolorowe kwiaty i inną egzotyczną roślinność. Dodatkowo mija się małe jeziorka, a kiedy spojrzy się dalej, to w tle majaczą zielone pola i góry. Do tego mały targ na terenie parku kusi pysznościami. Jako, że jest to Park Historyczny, nie może się obyć bez przechadzek po XIII-wiecznych zabytkach i podziwiania kolejnych wizerunków Buddhy. Natura i kultura tworzą tu perfekcyjne połączenie! Warto również zgubić się podczas przejażdżki po okolicach i zobaczyć jak naprawdę żyją ludzie ;).







Co trzeba przeżyć? Spędzić dzień ze słoniami :D! Okazji ku temu jest bardzo dużo, słonie to symbol Tajlandii, ale warto wybrać miejsce, w którym traktuje się te wielkie zwierzęta z należytym szacunkiem i nie stosuje przemocy. My miałyśmy to szczęście ;). Idealny dzień ze słoniami i miejscowymi - karmienie słoni, spacer po dżungli, wspólny tradycyjny posiłek z gospodarzami, mud spa i kąpiel w rzece. Gwarantowana radość w tej najczystszej postaci <3!






Czego jeszcze nie można sobie odpuścić? Pysznego street foodu spotykanego wszędzie (dosłownie!) oraz najlepszych w tej części Azji targów (najwspanialszy jest weekendowy market w Chiang Mai, gdzie można dorwać mnóstwo wspaniałych hand-madów, ale na olbrzymim Chatuchaku w Bangkoku również można się obkupić!). I moim zdaniem warto spędzić kilka dni w Bangkoku - po prostu chłonąc atmosferę tego tętniącego życiem ogromnego, 10-milionowego miasta! Jest tu wszystko "azjatyckie" w moim mniemaniu - wspaniałe jedzenie, szalony ruch drogowy, mnóstwo świątyń, a także... kabli zwisających wzdłuż ulic. Otaczająca nas rzeczywistość atakuje zmysły kolorami, zapachami i smakami!







2. Laos.

O tym kraju niestety nie mogę powiedzieć za wiele, bo tak na dłużej zatrzymałyśmy się tylko w Luang Prabang. Ale przemierzyłyśmy Laos z zachodu na wschód łodzią i busem, więc miałam okazję chłonąć nieco atmosfery przez obserwację - jest niesamowicie zielono, dość dziko, życie zdaje się toczyć wolniej i naturalniej niż w Tajlandii. A do tego te francuskie wpływy - wspaniałe połączenie!

Gdzie koniecznie trzeba być? Luang Prabang - miniona stolica Laosu, miejsce absolutnie magiczne. Egzotyczne widoki, leniwie płynący Mekong, architektura w klimacie azjatyckim i francuskim (i te wpływy czuć też w kuchni), raz po raz spotykani mnisi buddyjscy, night market. Do tego kultowa Utopia - miejsce, w której można chillować zarówno w dzień, jak i wieczorem z wielokulturowym towarzystwem, boiskiem do siatkówki plażowej i barem. Miasto to jest idealne do ładowania baterii i po prostu bycia!






Co trzeba przeżyć? KONIECZNIE pojechać nad Kuang Si Falls w pobliżu Luang Prabang! Jest to miejsce, w którym można poczuć się jak w raju - dżungla, wodospady i wielkie latające motyle. Obowiązkowo trzeba zabrać ze sobą strój, bo w tej krystalicznie czystej wodzie można pływać!





Czego jeszcze nie można sobie odpuścić? Popłynąć do Luang Prabang z Tajlandii slow boat! Może to stwierdzenie wydawać się nieco kontrowersyjne (biorąc pod uwagę naszą przygodę z utknięciem na środku Mekongu na całą noc), ale jest to doświadczenie, którego nie zapomnę pewnie do końca życia :). Na łodzi już czuć klimat relaksu, towarzystwo jest na maksa międzynarodowe, więc można poznać bardzo interesujących ludzi - a że Luang Prabang jest małe, to później przechadzając się jego uliczkami co rusz spotyka się "swoich znajomych z łodzi", co daje poczucie, że jest się jakoś bardziej u siebie. A do tego bajeczne widoki!





3. Wietnam.

Jakkolwiek Wietnam to geograficznie część Azji Południowo-Wschodniej, to moim zdaniem dość znacząco różni się od pozostałych krajów, w których byłam. Tu trudno jest dogadać się po angielsku, wyzwaniem staje się przekraczanie ulicy (ruch drogowy rządzi się swoimi prawami), co rusz trafia się na sytuacje, w których naturalną reakcją umysłu jest jeden wielki mind-fuck (np. po co powiedzieć, że jadąc kilkaset kilometrów musisz zmienić nad ranem autobus? Lepiej po prostu stanąć, wysadzić wszystkich i nie potrafić odpowiedzieć na żadne pytanie! A nad tym ranem - czyli o 5.00 - na ulicach tłumy ćwiczących Wietnamczyków w każdym wieku), architektura tutaj jest bardziej "chińska" (tak jak rysy twarzy Wietnamczyków), a jedzenie też inne w smaku - ale pyszne i aromatyczne. No i ta wspaniała, bardzo mocna kawa! Generalnie, istny sajgon! Ale ta dość wybuchowa mieszanka mi bardzo przypadła do gustu ;). No i muszę tam wrócić, bo ominęłyśmy Hanoi, Sapę i Ha Long Bay!

Gdzie koniecznie trzeba być? Hoi An, czyli prawdziwa bajka! Miejsce, w którym się zasiedziałyśmy, bo było nam tak dobrze. Z jednej strony - piękna, piaszczysta plaża, mega czysta woda w morzu (raz nawet zdarzyło się, że małe rybki skakały nam nad głowami, kiedy pływałyśmy!), a co za tym idzie też pyszne i super świeże owoce morza. Z drugiej strony, magiczne stare miasto. Nie mogłyśmy się zdecydować, czy wolimy je w dzień, czy wieczorem! W dzień można przemierzać wąskie uliczki z różnorodnymi małymi sklepikami piechotą lub rowerem, spacerować i robić zakupy na targu (ach, to mango!), siedzieć nad rzeką i oglądać kolorowe łódeczki i palmy w tle. A wieczorem wszystko jest pięknie oświetlone, pojawia się night market, wszędzie wiszą chińskie lampiony, a po rzece pływają małe latarenki.










Co trzeba przeżyć? Pić dużo - ponoć najlepszej na świecie - wietnamskiej kawy (z lodem jest lepsza!), jeść pho, czyli wietnamski rosołek z milionem dodatków (m.in. mięcho, zielenina, makaron), który miejscowi zajadają na śniadanie, obiad i kolację, spróbować prawdziwych sajgonek, a i rise wine, czyli tzw. happy water ;)!




4. Kambodża.

Sama nazwa brzmi egzotycznie. Rzeczywiście można podziwiać tropikalne pejzaże - palmy, zielone pola, często góry, a mijając kolorowe wioski tak jak w Laosie ma się wrażenie, że tu życie płynie wolniej i spokojniej. Jednak też w powietrzu wisi przeczucie, że to już wcale nie tak długo potrwa! Stolica, Phnom Penh, to jeden wielki plac budowy, co rusz widzi się jakiś zachodni sklep. Khmerowie uczą się powoli jak czerpać korzyści z turystyki, to jedyny kraj z tego regionu, gdzie normalnie funkcjonującą walutą jest dolar i naprawdę z angielskim jest nieźle. Dlatego radzę tam szybko jechać!

Gdzie koniecznie trzeba być? Kompleks świątyń Angkoru - jeden ze średniowiecznych cudów świata. Wielki obszar, tropikalne widoki, żar leje się z nieba, a Ty zwiedzasz kolejne wspaniałe świątynie. Mi najbardziej podobały się Bayon (świątynia z twarzami), Neak Poan (absolutnie niesamowite jest dojście do świątyni po długim pomoście, który znajduje się pomiędzy ogołoconymi drzewami zanurzonymi w wodzie) i Preah Khan (jedna ze świątyń, które idealnie współgrają z naturą - wszędzie napotkać można na wielkie drzewa "wtopione w ruiny"). Dodatkowo raz należy się poświęcić, wstać o 4 i dotrzeć (tuk-tukiem) pod sławne jeziorko w pobliżu Angkor Watu. No i tam z chmarą turystów (serio jest dziki tłum!) czekać na wschód słońca. Może i ta gromada ludzi trochę psuje efekt, ale widowisko jest tak czy tak piękne ;)!









Co trzeba przeżyć? Pochillować na południu Kambodży! Obowiązkowo w Kampocie - samo miasteczko to nic ciekawego, ale tutaj liczy się klimat. Można siedzieć popijając wodę z kokosa lub zimne piwko i patrzeć jak leniwie płynie sobie rzeka, a w tle majaczą góry i palmy, zajadać się specjałami kuchni khmerskiej (koniecznie trzeba spróbować wołowiny Lok Lak z ryżem, jajkiem sadzonym i najprostszym sosem: limonką, solą i niezwykle aromatycznym kampockim pieprzem!), spacerować wśród soczyście zielonych pól (jeśli wybierze się mieszkanie kawałek od centrum, co polecam). A jeżeli mało Wam relaksu i macie czas, to można wybrać się do Otres Beach przy Sihanoukville i tam jeszcze trochę pobyczyć! Może plaża nie zachwyca, ale woda jest bardzo czysta, horyzont ozdabiają wyspy i nie trudno znaleźć miejscówę, gdzie można mieszkać w chatce, godzinami siedzieć ze współczesnymi hippisami, słuchać dobrej muzyki i leniuchować :).












Uff, niesamowicie dziwne uczucie zamknąć w napisanej formie tyle tak nadal wyraźnych przeżyć i domknąć w jakiś sposób tą podróż (bo moim zdaniem sama podróż nie zaczyna się w dniu wyjazdu i nie kończy w dniu powrotu - szczególnie, jeśli planuje się ją od początku do końca samemu)! Tak jak podkreślałam na początku - to podsumowanie jest całkowicie subiektywne, czytając blogi podróżnicze, czy rozmawiając z ludźmi napotykałam na różnorodne opinie.
Dlatego, jeśli jesteś ciekaw, jak tam jest, to szukaj biletu, pakuj plecak i chłoń tę egzotykę samemu wszystkimi zmysłami - bo co jak co, ale Azja Południowo-Wschodnia jest niesamowicie intensywna, smaczna, kolorowa, pachnąca (a czasem i śmierdząca!) i bardzo często zadziwiająca ;)!

Ola

P.S. W ostatni poniedziałek stycznia będzie można posłuchać naszej azjatyckiej historii z podróży (okraszonej sporą ilością zdjęć) na żywo w Południku 18! Obiecujemy podzielić się z Wami też praktycznymi wskazówkami, jak samodzielnie zorganizować sobie taką wyprawę :).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz